Van Damme na pewno tak.
Seagal raczej nie. Oprócz tego że jest aktorem jest aktywnym posiadaczem bardzo wysokiego stopnia w Aikido (7 czy 8 dan) i paru innych sztukach walki.
Prowadzi swoje Dojo w Japonii (i pewnie nie tylko). Aktywnie uczestniczy w życiu "aikidowej" społeczności.
Więc raczej nie mógłby sobie pozwolić na narkotyki.
Niestety tylko jego pierwsze filmy były fajne (Nico, Wygrać ze śmiercią, Na zabójczej ziemi itd). Co prawda scenariusz zawsze ten sam - gość który poprzez znajomość aikido jest praktycznie nietykalny w walce wręcz nawet jeżeli rzuca sie na niego 50 chłopa - więc nie boi sie postawić praktycznie nikomu.
Ale potem, gdy urósł mu brzuszek, zaczął grać nawiedzonych buddystów obwieszonych talizmanami a aikido w filmach praktycznie brak - dla mnie to nie to samo :/
Dla mnie legendarny jest Jackie Chan. W każdej dekadzie jego filmy sa inne, ale ogląda sie z przyjemnością. Żaden Jet Li go nie zastąpi.
Kurt Russel już był, Rutger Hauer był, ale nie wiem czy wspominaliście Vala Kilmera. Najbardziej lubie go z Willowa (takich filmów sie już nie robi, zeby nawet najlepsze komputery efekty robiły).
A wyobrażacie sobie Indiana Jonesa bez Harrisona Forda? Niech od razu sobie darują.
Już wystarczy ze ktoś sie wziął za remake Robocopa, który ma całkowicie odmienić ten film (inne "uniwersum"). To po co w ogóle nazywać to Robocop?
Co następne? Remake Terminatora i Conana?