Pochwalę się, że wpadł mi w łapy HTC Desire Z. Pierwszy 'smarkfon' jaki posiadam. Jako, że stockowy rom to jakiś antyk, rwał, a do tego napchany był brandowym badziewiem to postanowiłem go zrootować i odblokować bootloader aby zmienić na coś czystego i nowszego. Udało się, wgrałem CM9.1-vision-3.0-V4, jest ładniejszy, animacje, duperele itd. itd, ale dalej rwie, na dodatek zaczął pożerać baterie (powyłączałem BT, WiFi, 3G, zbędne procesy itd.).
Może to dopiero początek i się zraziłem, ale jeśli tak miała by wyglądać moja codzienna praca ze smartfonem to... nie wiem czy nie poszedłbym do ajszrotu czy innej jabłecznej świątyni aby sprawdzić czy u konkurencji jest tak samo.

Serio!
Niby fajnie, że mam dostęp do wszystkich danych, fajnie że mogę robić kopię dosłownie wszystkich danych całego telefonu i to lokalnie, fajnie że nie jestem uwiązany siecią za szyję i mogę sobie wgrywać aplikacje z poziomu PC. Ale mimo wszystko czuję ten sam ból co z desktopowymi pingwinami. Nie jest idealnie.
Ok, procesor 800MHz i 512MB RAM to trochę mało, ale skoro nawet stockowy 2.3.3 nie chodził płynnie to chyba coś jest nie tak. W latach swojej młodości to przecież nie był taki znowu marketowy telefon...
Wyżaliłem się. Może na Virtuosie będzie lepiej.