Kilka lat temu miałem okazję we własnej okolicy podziwiać, jak bardzo przedsiębiorcy stawiają na korzyści z partactwa nad korzyści z dobrej roboty. W okolicy został wykonany remont kilkukilometrowego odcinka drogi wojewódzkiej, który obejmował trochę prac nad jej poboczem i wymiany warstwy ścieralnej (i chyba tylko jej).
Wykonawca uwinął się dość szybko. Niedługo potem kontrola wykazała, że asfalt nie spełnia podstawowych norm i należy wykonać prace ponownie. Wykonawca bez zbędnego ociągania zrobił co miał zrobić, tym razem chyba tak jak należy (nie było już uwag, a drogą do dziś jeździ się dobrze).
Zastanawia mnie, jak bardzo musiała być droga spartaczona na początku, skoro po kontroli wykonawcy zostało jeszcze tyle pieniędzy, żeby znów zerwać asfalt i położyć go jeszcze raz? Najwyraźniej z góry planował fuszerkę, zostawiając jeszcze taką cześć pieniędzy ze wszystkich prac, żeby w razie czego móc ponowić wymianę dywanu - tym razem zgodnie z normami - i nie być stratnym. Gdyby sprawa nie wyszła, to te pieniądze posłużyłyby na pewno na inne, szczytne cele...
|