Kredyt w szwankach frajcarskich
Powoli robi się głośno o Sadliku i siedzibie jego firmy kupionej za nie naszą walutę w naszym Krakowie.
Co sądzicie o koncepcji przewalutowywania tych kredytów? Szczerze mówiąc do głowy mi nie przyszło, że kiedykolwiek w ogóle pojawi się taka koncepcja, ale skoro się pojawiła, to temat jest ciekawy.
Od początku uważałem, że branie kredytu na kilkadziesiąt lat we frankach to chory pomysł, jeśli w ogóle kredyty na taki okres nie wzbudzają mojej sympatii (czyją wzbudzają), to branie kredytu spekulacyjnego jest już niemal szaleństwem. I nie ma co tu opowiadać, że były argumenty za (no były i co?), bo ryzyko obecnego rozwoju sytuacji dało się przewidzieć.
Teraz tylko powstaje pytanie, czy można obciążyć skutkami obecnej sytuacji banki i nakazać przewalutowanie, czy ta koncepcja to kolejny durnowaty pomysł. Z jednej strony klienci sami podpisali umowy, podpisali też, że rozumieją ryzyko kursowe. Jeśli podpisuje się umowę na tyle lat, to każdy tego typu paragraf powinno się przemyśleć dokładnie tyle razy, na ile lat się kredyt bierze. Z drugiej strony - to w bankach są pozatrudniani eksperci (choć paru znam i nie powiedziałbym że to tacy znowu fachowcy), w związku z czym co się dziwić że przychodzący do banku laicy im ufali.
Ponoć grożą nam straszne i okropne konsekwencje gospodarcze w razie wprowadzenia możliwości przewalutowania (gdyby taka się pojawiła, przed bankami pojawiłyby się natychmiast kolejki jak w stanie wojennym, ludzie braliby urlopy w pracy żeby zdążyć z przewalutowaniem zanim komuś się nie odwidzi). Banki by poupadały itd. Ale czy obecna sytuacja, w której ludzie zamiast generować popyt przez konsumpcję, muszą wydawać lwią część dochodów na raty kredytu, też nie hamuje gospodarki?
|