Jestem w szoku. Autentycznie. Nie mogę uwierzyć jak można było tę grę tak zepsuć, tak tę markę zniszczyć, zeszmacić, tak upodlić te biedne zombie.
Wszyscy narzekaliśmy na RE5 - że to sama sieczka, że już nie ma w nim survivalu, że nie straszy (czy kogokolwiek gry straszą?), że w dzień nie w nocy, że nie ma zombie tylko jakieś majini, że już nie miasto tylko murzyńskie wioski, że beznadziejny HUD/INV, że tylko akcja akcja akcja. RE6 wszystkie te cechy nie tyle uwypukla co wręcz podnosi do którejś tam potęgi, dodając przy tym masę innych bzdur!
"Akcja! Więcej akcji!" Capcom wyraźnie postawił na tempo, do tego stopnia że ciągle, dosłownie ciągle biega się i do czegoś strzela. Mało tego, przez co najmniej jedną trzecią gry pomieszczenia wypełnione są niekończącą się (!) ilością mutantów. Stale trzeba być w ruchu i stale do czegoś pruć. Tam gdzie nie trzeba, gracz zmuszany jest do morderczych QTE w ilościach przekraczających zdrowy rozsądek - co gorsza to nie są proste qte, czasy są niekiedy tak ustawiane że bez joypada tytanowo irydowego lepiej nie podchodzić (lub bez pieniędzy na wymianę gałek analogowych). Mało? QTE przeplatane są przez całą grę, m.in przez "mini gry", "odluźniacze" itp. które w innych grach nimi są, zaś w RE6 są zwykłą zapchajdziurą (skutery, hammery, helikoptery, harriery, znalazł by się nawet zjazd na dupie po lodowym języku glacjalnym). Nawet czołg drifftując (!) wjeżdża do pagody! Na domiar złego, model jazdy to nie Gran Turismo tylko coś na kształt Moon Patrol. Ekran wciąż się trzęsie, co chwilę coś wybucha mimo że logika i fizyka temu przeczą. Komedia i dramat w jednym. Jedyna zmiana na plus, która wypadła naprawdę dobrze to finishery i ataki ze stealth, które oszczędzają amunicję, są niezwykle satysfakcjonujące i pocieszne (wyrzucanie zombie/javo za barierkę, łapanie za łeb i roztrzaskiwanie o kant np. nagrobka).
Fabuła nigdy nie była mocną stroną Resident Evil, tak i w tym przypadku nie jest to żadne dzieło. Dialogi prezentują poziom M Jak Miłość, a całość została tak "skoligowana", że nie powstydziłby się sam Hideo Kojima z reżyserem Dynastiii na czele. Żałość wyziera z każdej wypowiadanej kwestii, a bohaterowie (głównych sztuk sześć!), już chyba standardowo, mają problemy z kojarzeniem faktów.
Lokacje nie mają sensu (starożytne ruiny pod wielosettysięcznym miastem), a jeszcze mniej "zasiedlający" je przeciwnicy. Ich wygląd jest absurdalny: ludzie pasikoniki, ludzie roje pszczół, ludzie kraby, ludzie mucha (tak, chyba nawet z tego filmu z lat 80), niewidzialne węże, człowiek statek (!),
lista jest długa.
Mechanika gry? Też zepsuta. W grze zdobywamy punkty, za które wykupujemy zdolności, które potem przydzielamy do trzech slotów. Są za drogie i jest za mało miejsc do ich przydzielania, aby miało to większy sens. Za dużo trzeba tych punktów nazbierać i niektóre zdolności psują balans gry. Na szczęście druga postać nie jest już śmiertelna jak w poprzedniej części, co z jej ilorazem inteligencji nie irytuje tak jak Shiva. HUD co prawda bardziej funkcjonalny niż w RE5, ale za to nieczytelny i idiotycznie ograniczony (nie można zebrać amunicji do posiadanej broni nie mając wolnego slotu w inventory i to samo tyczy się apteczek).
Jest to pierwsza gra w moim życiu, którą kończyłem na siłę z nadzieją że może nie jest taka zła, że może dalej będzie lepiej i ostatecznie okaże się grywalnym chociaż TPP Shooterem. Niestety. To dno, wodorosty i sto metrów mułu, który sprzedał się w ilości ponad 5mln egzemplarzy dając tym samym Capcom do zrozumienia że to jest droga jaką seria powinna obrać. Idę otworzyć piwo bo mnie szlag trafia.
Mocne 4/10.