Wczoraj moje autko przeszło najszybszy w swej historii tzw. powtórny przegląd techniczny.
Tytułem wyjaśnienia - jak samochód nie przejdzie przeglądu za pierwszym razem, dostaje się listę "rzeczy do zrobienia" - i tylko to ma być przedmiotem kolejnego testu. Jeśli retest wymaga wjazdu na ścieżkę testową (reflektory, emisja spalin, zawieszenie, hamulce itp.) to retest kosztuje ekstra i trzeba się nań umówić.
Jeśli zaś tego nie wymaga (wizualny - spalona żarówka, braki w wyposażeniu itp. drobiazgi) wówczas się nic nie płaci i wraca kiedykolwiek.
I tak było wczoraj - diagnosta odkrył uszkodzony wentyl w jednym z kół - jako że i tak były to zimówki, to wróciłem do domu, zmieniłem koła na letnie, wypiłem

i pojechałem z powrotem, na retest.
Tymczasem przyszła już druga zmiana. Zajeżdżam pod budynek, idę do środka, daję papier diagnoście - ten rzuca nań okiem,
wygląda przez okno, po czym drukuje i wręcza mi certyfikat.