Wielu usługodawców sprzedaje nam gotowy produkt w postaci np. książek w formacie pdf, muzyki w mp3 itd. Możemy sobie te dobra pobrać i trzymać gdzie chcemy, kopiować jak chcemy, cieszyć się nimi tak, jak na to mamy ochotę.
Dodatkowo otrzymujemy jako bonus - bo tak to należy traktować - dostęp do kopii treści, które zakupiliśmy, przechowywanych na serwerach producenta i serwowanych nam za pośrednictwem aplikacji wzorowanych na biblioteczkach, półkach, komodach, regałach. Whatever.
Rozumiem niechęć dystrybutorów do stricte fizycznych kopii. Co prawda taka kosztuje grosze, ale droga jest dystrybucja, ewentualnie wysyłka. Jeśli książka kosztuje 30 zł, a jej wysyłka kurierem w przypadku dużego sklepu wyniesie nieco ponad 5 zł/szt, plus jeszcze niech będzie że 2-3 zł sam druk. Mamy tu znaczący wzrost kosztów. Ale już możliwość pobrania naszych materiałów offline powinna być absolutnym standardem. Zechcemy skorzystać - pobierzemy. Nie - to nie.
Nieco niebezpieczne jest tu zwirtualizowanie pojęcia własności. To zły trend. Jest to jedna z podstawowych wartości w naszej okolicy i nie trzeba sięgać daleko w historię, żeby zobaczyć, że źle jest bawić się tą wartością.
|