Pączki, wszędzie pączki, strach było kibel otworzyć w toalecie na kółkach...
Zjadłem w dzień kilka różnych, później odkryliśmy z oświetlaczami, że produkcja ma inne, więc zaczęliśmy podjadać z pańskiego stołu, to były takie jak domowe, z domowymi powidłami śliwkowymi, nawet chyba wiem z której cukierni w Józefowie. Wszystko dla dobra kochanych pań z agencji, żeby im dupy nie utyły.
Ogólnie i tak nie dało się tego wszystkiego przejeść, bo jak to na bogatej reklamie, mało, to dowieźli. Do domu dostałem parę kilo pączków, ciast, owoców, bo i tak poszłoby w kontener.