Coś jest z tą zastarością. Dzisiejsze kino mnie nie zaskakuje (bo i czym?), wieczny *******nik z akcją w ogóle nie jara, generalnie nie może do siebie przyciągnąć.
Pierwszą poważną produkcją, która spotkała się z moją całkowitą moją obojętnością jest Hobbit. Kilka lat temu przerwałem w 1/3 oglądanie pierwszej części i nigdy już do tej pozycji nie wróciłem - a ekranizację trylogii uwielbiam. Wiele osób próbowało mnie przekonać, że niepotrzebnie się zraziłem, że poza pewną infantylnością ta pozycja jest w porządku, co mnie jednak nie przekonało. Wczoraj byłem u znajomego, kiedy akurat w tiwi leciała sobie końcówka Bitwy Pięciu Armii. Fakt, najgorzej jak mogło być, bo z dubbingiem (kto śmiał dać taki głos Legolasowi?
), ale nawet pomijając to - ech... Utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że błędu nie popełniłem.
Od kilku lat nie oglądam żadnych nowości z MCU. Od kilku lat odrzucam po pierwszych dwóch odcinkach 3/4 seriali, które zaczynam na próbę. Czy zatem widzę u siebie pierwsze oznaki demencji? Nie, po prostu za bardzo szanuję mój czas na te gówna. Zamiast tego oglądam stare produkcje w oryginale, z angielskimi napisami lub w ogóle bez (w zależności od trudności, wciąż w niektórych tytułach nie wszystkie niuanse rozumiem bez napisów), przynajmniej sobie język podszkalam