Sam lubię czasem zjeść w fastfoodzie, szybko, a chemia tak dobrana, żeby robiła wrażenie smacznej
Małe lokale nie mogą negocjować cen tak jak korporacje, co szczególnie odzywa się przy zwiększonej inflacji. Koszty stałe również muszą rozbijać na mniejszą liczbę klientów, więc dostają po tyłku podwójnie. Już chyba pisałem, że remontując mieszanie u szwagra w Świdniku koło Lublina szwagier poszedł kupić coś na obiad (nowy zakup, więc nie miał ogarniętej "topografii gastronomicznej") - okazało się, że ponad połowa lokali które znalazł w Guglu okazała się zamknięta.
Co ciekawe, w sobotę zamówiłem pizzę w moim ulubionym lokalu i okazało się, że niewielka restauracja ma się zaskakująco dobrze. Nie można było akurat wziąć z dowozem, więc podjechałem sam, okazało się, że lokal pełny, a i zamówień na wynos mieli dużo. Czyli nawet dziś się da, jeśli ma się renomę i względnie dobre ceny (oczywiście one urosły o prawie połowę, ale to wciąż nie 100% jak u niektórych).
Chwilowo ceny gazu, węgla czy nawet prądu lekko odpuściły (mówię o spotach, nie kontraktach z odbiorcami końcowymi), ale pewności, że tak już będzie zawsze nie ma. I tu też trochę kwestia klientów, czy chcą płacić trochę więcej ale dać tym lokalom szansę na przeżycie, czy jednak nie chcą (albo zwyczajnie - nie mogą). Tylko tu znów jak mantrę będę powtarzał - jeśli ktoś ma zwiększoną wziętą rozsądnie ratę kredytu, to ma jeszcze jakiś margines, a jak zadłużył się ponad miarę, a teraz ma płacić półtora razy więcej niż może przy założeniu że na obiad je kartofle z herbatą, to rzeczywiście żadne "decyzje konsumenckie" już nie leżą w jego zasięgu

{koniec elaboratu}