Przyjechałem tak zmęczony znad Zegrza, że dopiero mam się siłę odezwać. Po kolei, to było tak: Kierownik nas puścił, ruszyłem, jadę przez ten bagnisty las, no i kurna coś mnie nosi, myślałem, że jakiś luz w układzie kierowniczym się zrobił, ale nie, jest w normie. Później zamknięty szlaban, a ja zaczynam zasypiać, nie ma gdzie zjechać, bo droga na nasypie. Dobra, doczłapałem się do oświetlonej dwupasmówki, jakoś poszło. Pod domem stanąłem całkiem krzywo, wyjąłem co mogłem z samochodu, wszedłem na górę i nastąpił stan totalnej niemocy. Dopiero trochę wódki z colą zmobilizowało mnie pod prysznic. Woda 40 stopni, szczota, no i zacząłem znowu żyć.
Zaraz idę spać, może jeszcze jeden drynk i jakieś espresso.