No tak, czego się spodziewać, skoro singlowi zwycięzcy zbliżającego się Australian Open zgarną po 12,8 mln złotych...
W moim amatorskim bieganiu pamiętam dobrze sprzed 20 lat sytuację objazdowych teamów biegaczy, którzy potrafili zgarniać w jeden weekend po dwie pierwsze nagrody w dwóch różnych zawodach i tak tydzień w tydzień. Historia takich zawodników często wyglądała tak: były zawodowiec, przyłapany na dopingu i zawieszony. Na największe biegi nie jeździli, tylko średnie, gdzie już były nagrody, ale nie było mowy o budżecie pozwalającym na jakiekolwiek testy antydopingowe.
Dziś samo bieganie stało się znacznie droższe, szczególnie jeśli myśli się o wygranych. Choćby koszt dobrych karbonowych startówek, które dają więcej niż szprycowanie się sterydami to 1-2 i więcej tys. zł, a starczają zwykle na ok. 300 km. Z kolei nagrody nie są bardzo wysokie, przy kosztach sprzętu, fizjo, diety itp. mogą zredukować czy jak ktoś często wygrywa to może i pokryć koszty, ale nie pozwolą utrzymywać się z biegania. Stąd zjawisko częściowo zanikło i obecnie często na lokalnych zawodach wygrywają lokalni zawodnicy i to jest fajne i zgodne z duchem sportu.
Im wyżej tym oczywiście gorzej. Między innymi dlatego tak lubię snookera - też nie jest wolny od afer, ustawianych meczy itp. ale mam wrażenie że jest tego mniej i że rzeczywiście jeśli nawet jest to jest to silnie stygmatyzowane. Do znudzenia powtarzam - w piłce nożnej sędzia widzi brak faulu, zawodnicy widzą, widzowie widzą, a piłkarz i tak leży i zwija się na murawie. W snookerze sędzia nie widzi faulu, przeciwnik nie widzi, widzowie nie widzą, a zawodnik podnosi się od uderzenia, przyznaje i idzie usiąść na swoje krzesło...
|