Wychodząc z gabinetu szefa Zygfryd spotkał tajemniczego mężczyznę, ubranego w czarną szatę, niebieskie trampki z kosą w ręku. Na dłoniach miał wytatułowane dziwne znaki. Tajemniczy jegomość zlecił Zygfrydowi wybić stado morderczych królików z pobliskim lesie. Zygfryd więc poszedł do lasu. Przebijał się przez gąszcz, aż dotarł do małej polany. Zza krzaków zobaczył jak Bóg Królików przemawia do milionów małych niewinnych królików podwładnych. Nagle Bóg Królików zobaczył Zygfryda, wypowiedział jakieś dziwne słowa i zniknął. Wtem wszystkie króliki zwróciły oczy na Zygryda i zobaczył, że króliki miały zeza. Bardzo zabawna sprawa, ale nie było mu do śmiechu, bo właśnie króliki go atakowały. Zaczął zabijać jak szalony, krew na trawie, krew na ubraniu, krew na drzewach, krew na twarzy, po prostu KREW. Wydawało by się, że to już koniec, ale kolejny oddział królików już nadbiegał. Nagle nasz bohater usłyszał kwiczenie, obejrzał się i ujrzał stado dzikich świn pędzące ku niemu. Świnie stratowały króliki w trybie natychmiastowym i natychmiast znikły. Zygfryd bardzo zdziwiony wrócił do biura, ale tajemniczego mężczyzny tam już nie było, a miecz i zbroja którą od niego otrzymał znikła.
__________________

Kazimieła mówi: Ten temat śmiełdzi!
|