Rzecz się działa w latach 80-tych. Jako 20-letni młodzieniec często spędzałem wakacje na działce zapraszając na nią moich najbliższych przyjaciół. Wieczorem spożyliśmy kolację w postaci jajecznicy z 36 jaj na boczku i cebulce. Do tego ja i Grześ zeżarliśmy po główce czosnku (reszta nie chciała) .
Poszliśmy spać ... ja i Grześ zostaliśmy odtrąceni od reszty jako pariasi bo podobno strasznie śmierdzieliśmy czosnkiem. Tym samym na górze gnieździło się osiem osób a my we dwóch jak te lordy spaliśmy sobie na dole. Ósemka górna nabijała się z naszych wyziewów czosnkowych. Gadali.. gadali ... i w pewnym momencie razem z Grzesiem usłyszeliśmy niesamowity dźwięk ...
Ktoś z góry wypuścił nagle pod rząd cztery gigantyczne, piardastyczne, powalające bąki. Podejrzewam, że sam ich powiew ugasił palące się na górze świeczki ( i tak dobrze, że się obyło bez ich detonacji).
Przez chwilę po tym fakcie na górze zapanowała maksymalna cisza. Zamarliśmy z Grzesiem. Potem usłyszeliśmy jak Niuniek cicho wyjąkał :
- Qwaaaa.... ja pier..... CO TO BYŁO !
Potem rozległ się szept Lewego :
- TO CZTEREJ JEŹDZCY APOKALIPSY! Najgorsze że drogi ucieczki mamy odcięte bo te dwa CZOSNKOWE CHLORY czyhają na nas na dole...
__________________
|