Napisany przez Jabba the Hutt
Nie przeinaczam faktów o samurajach. Mówimy w tym wątku o scenach o motywach, jakie nam się w filmach nie podobają, jakie są eksploatowane zbyt długo i namietnie. Spójrz na filmy chińskie (wuxia). Często obowiązuje tam motyw złych samurajów (granych przez Chinczyków zresztą), którzy w końcu są obijani, na chińskiej ziemi przez absolwenta Shaolin czy ucznia jakiegoś pijanego mistrza sztuk walki. Ten schemat, ciagle powtarzany, też staje się nudny (raptem raz widziałem, jak chiński wojownik i japoński ninja współpracowali ze sobą).
Podobnie "obowiązujący" motyw wschodniego guru, naprowadzającego na dobrą drogę białego ucznia, czy zawsze zakładane mistrzostwo japońskiego bushi w walce wobec białych (taki był film "Shogun Mayeda" ze świetnym zresztą aktorem Sho Koshugi - gość z czasów Chucka Norrisa, zwykle grywał wojowników Ninja - gdzie samuraj mierzy się w Hiszpanii z tamtejszymi hidalgos). Można by raz schemat odwrócić - w końcu to tylko filmy akcji, które mają być dobre, bawić widza, pobudzać adrenalinę, a nie dzieła historyczne. Reżyserzy boją się tego chyba - w filmie Scotta Królestwo Niebieskie, Saracenów ukazano jako sympatyczniejszych od rycerstwa Zachodu, szczególnie opluwajac templariuszy. Bo się Arabowie obrażą ? Ale oni mają to gdzieś i z ochotą podkładają bomby, bez względu na to jak będą ich głaskać. W filmie Król Artur z Clive Owenem, już tak nie dbano o nieobrażanie kogokolwiek, bo walczyli ze sobą Celtowie, Brytowie, Sarmaci i Sasi - sami biali. Więc mogli być i wredni i dobrzy. Oczywiście nie omieszkano "dołożyć" co nieco Kościołowi jako instytucji (w osobie biskupa Germanusa) - typowo po amerykańsku. Jak katolik, to już podejrzany...
|