andrzejj9 |
24.05.2003 11:58 |
Bron Boze nie poczulem sie obrazony :) Po prostu czesto nachodzi mnie taka smutna refleksja na temat poziomu studiow, na ktorych jestem. Niby na pierwszy rzut oka wszystko wyglada w porzadku i ma to z nas zrobic inzynierow, magistrow. Ale kiedy przygladam sie temu troche blizej, to widze, jak zle to wszystko jest zorganizowane. Widze, ze tak naprawde nikt nie zastanowil sie naprawde, jak urzadzic nam te studia, zeby dobrze nas wyksztalcic, i zebysmy po skonczeniu ich, umieli cos w zawodze (chociaz troche). A tak, to wszystko to, czego sie teraz ucze, albo: a)nie bedzie mi kompletnie do niczego potrzebne (wszystkie przedmioty techniczne), lub b)jest to zbyt podstawowa wiedza, zeby do czegokolwiek mi sie przydala.
Dobrze by bylo wiec zrezygnowac z tytulu inzyniera, pozbyc sie wszystkich przedmiotow technicznych i zmniejszyc wymiar zajec matematycznych (analiza jedynka, dwojka, algebra, prawdopodobienstwo, statystyka itp) i dac wieksza ilosc zajec zwiazanych z marketingiem i zarzadzaniem (moj kierunek). I to nie takich zajec, jak teraz, ktore w wiekszosci sie po prostu powtarzaja (np socjologia, ktora teraz mam w 90% sklada sie z tego, co rok temu bylo na teorii zarzadzania, psychologia podejmowania dezycji, to rozwinieta psychologia, a przykladow jest wiecej), tylko polaczonych ze soba przedmiotow, dajacych razem gruntowna i powiazana ze soba wiedze. A jeszcze lepiej wiedze praktyczna, ktora bedziemy umieli zastosowac.
To, co teraz sie dzieje, to po prostu kpina i zaczynam coraz czesciej to zauwazac. A do tego dochodzi jeszcze wyjatkowo fatalna organizacja studiow. Np bardzo swiezy przyklad - pisalem w srode kolokwium z finansow. W czwartek mialy byc wyniki i faktycznie wywieszona byla lista osob, ktore zaliczyly. Nie bylo mnie na niej, ale wiem, ze napisalem dobrze, wiec chcialem wyjasnic sprawe. Poszedlem na konsultacje. Okazalo sie, ze jest jakies zebranie i nie moge teraz zobaczyc pracy. Przyszedlem wiec pozniej. Prowadzacej juz oczywiscie nie bylo. Kolejny termin konsultacji ma w przyszla srode okolo 13. W porzadku, gdyby nie to, ze o 9 rano jest ostateczna poprawka. I teraz pierwsze to to, ze mam isc na poprawke nie wiedzac nawet, czy powinienem (bo moze zaliczylem - tak zreszta bylo przy pierwszym kolokwium, rowniez nie bylo mnie na liscie, ale potem okazalo sie, ze jednak powinienem na niej byc). Ale druga sprawa, dla mnie juz zupelny idiotyzm. Zaluzmy, ze ktos nie zaliczyl. Znaczy sie, ze jakies czesci jego wiedzy sa niekompletne, wymagaja byc moze uzupelnienia. Ale jesli uczyl sie to moze nie bardzo byc pewny, co tak naprawde zle zrobil. Warto by bylo sie tego dowiedziec przed pisaniem poprawki. Ale jak??
Niestety takich sytuacji oserwuje ostatnio coraz wiecej. W poprzednim semestrze chcialo mi sie z tym walczyc. Klocilem sie z prowadzacymi, nawet czasami sprawa konczyla sie u dziekana. I ostatecznie wyszedlem na swoje. Teraz jednak po prostu mi sie juz nie chce. Jak juz chyba wczesniej napisalem, jestem coraz blizszy po prostu odpuszcenia sobie tego semestru, bo mam juz tego po prostu dosyc. Na stypendium az tak mi nie zalezy, a kilka gorszych ocen moge miec w indeksie.
Zresza jesli w ogole chodzi o oceny, to nie potrafie sobie wyobrazic, zeby w dzisiejszych czasami jakikolwiek pracodawca interesowal sie naszymi wynikami w nauce. Kazdy, kto choc troche mial do czynienia ze studiami wie, ze szczescie odgrywa tam taka sama, jesli nie wieksza role, jak ewentualna wiedza. O tym niestety rowniez mialem okazje sie ostatnio przekonac. Wazne jest wiec to, co potrafimy soba zaprezentowac, a nie to, co nasi wykladowcy postanowili nam postawic. Mysle jednak i mam taka nadzieje, ze przyszli pracodawcy zdaja sobie z tego sprawe.
|