400 nie było nigdy, zapamiętałbym :haha:
Jeszcze trochę czasu wstecz zdarzało mi się lokalnie + zdalnie wyrabiać ponad 300 h/mc, przy czym zdalnie to ani nie jest takie bite siedzenie przy kompie, ani z drugiej strony laba - coś pośrodku. Teraz już tych godzin jest mniej, łącznie rzadko kiedy przekracza 250. Dziś akurat dozoruję zdalnie system bo zmiennik jest na urlopie. Dodam jeszcze, że nie narzekam jakoś strasznie na pobory, ale w budżetówce nie pracuję i to nie jest tak, że nie mam co z pieniędzmi robić ;) Dość powiedzieć, że z samej tylko pracy zawodowej nie udało mi się jeszcze chyba nigdy zarobić dwukrotności pensji minimalnej :fiu:
Co do samego etosu pracy, to jestem zwolennikiem podejścia umiarkowanego - szanuję pracę, bo z niej mam na utrzymanie, ale szanuję też siebie. Jestem pomiędzy dwoma antyprzykładami z gruntu amerykańskiego.
Wszyscy wiemy, że w Ameryce w latach 60-tych pojawiło się pokolenie dzieci-kwiatów, którzy jawnie przeciwstawiali się kulturze pracy, ale nie wszyscy interesowali się, skąd to pokolenie tak miało. Otóż ich rodzice jako dzieciaki przeżyli nie co innego, tylko słynny Wielki Kryzys. Wiedzieli, co to głód, brak pieniędzy na ubrania czy czynsz i przez to mieli aż przesadny szacunek do pracy. Potrafili harować za marne grosze, nie przeciwstawiali się szefom, nie było ich w domu dla swoich dzieci - bo panicznie bali się braku etatu i wypłaty. Ich dzieci widziały skutek, nie zaznały przyczyny i poszły w dokładnie drugą stronę - i mamy tu dwie skrajności, obie głupie.
Osobiście wolę mieć wypłatę, ale i czas na to, żeby - jak to słusznie zauważyłeś - móc przepić jakąś jej cząstkę - a nie odkładać to na bliżej nieokreśloną przyszłość, której teoretycznie mogę nawet nie doczekać ;)
A na razie wracamy do liczenia, :herbatka: #2 :D
|