To prawda. Praktyka pokazuje, że jeden na dziesięć stosowanych przez producentów silników wbrew ich zamierzeniom po kilku latach okazuje się być niezwykle trwałym i warto kupić używkę z taką siłownią. Czasem nawet okazuje się, że reszta auta też jest (również peszek producenta) w miarę żywotna.
My dziś mówimy, że kiedyś to były auta, bo beczka toczyła się milion kilometrów i dopóki blacha całkiem nie zgniła nic jej się nie działo. Ale jednocześnie inne dawne auta psuły się niewiele później niż większość dzisiejszych. O tych po prostu już nie pamiętamy, bo nawet ze szrotów już dawno poznikały. I to nie tylko jakieś zza wschodniej granicy (łady itp.), ale i wszelkiego rodzaju fiaty, renówki itd. itp. Tak samo może i dziś produkowana jest jakaś perełka, której egzemplarze będą wyraźnie trwalsze niż reszta tego plastikowego złomu.
Dzisiejsze auta za to to już nie to samo co kiedyś jeśli chodzi o przyjemność z jazdy. Na papierze o połowę mocy więcej, a w realu? Miliard elektronicznych smyczy, które robią z wozu muła, w którym można dostać choroby lokomocyjnej. Co z tego, że na hamowni mogę zobaczyć wynik 170 KM w aucie, skoro w życiu nie jeżdżę przecież w zakresie 6K RPM?
Skoda Fabia 1.2 (65 KM) mojego dziadka z 2002 roku jeździ znacznie lepiej w niskim zakresie obrotów niż dzisiejsze auta z mocą 100-120 KM, choć do setki przyspiesza wolniej. Nic dziwnego, te auta też mają często silnik 1.2, tyle że 16v ze zmienną geometrią rozrządu, czasem z turbo.
Jak coś nawet ma trochę więcej kucy (silniki 2.0 nowszych generacji mają już więcej niż wystarczająco), to i tak są ustawione na tryb eko. Tylko sportowe i usportowione wozy mają możliwość włączenia innych trybów jazdy i wyłączenia bezsensownych wspomagaczy, które tylko otępiają kierowców, którzy kompletnie przestają "czuć" auta. Kiedyś nie było trybu sport. Jak się wciskało gaz delikatnie, a sprzęgło puszczało płynnie, to był tryb eko. Jak mocno, to sport. All inclusive.
|